Dobry wieczór,
Taki spór się ciągnie już chyba z tydzień to stwierdziłem że ponarzekam.
U dziewczyny w pracy zmienili biuro, przenieśli z ulicy X na ulicę Y z wewnętrznym osiedlowym parkingiem. Wszystko było spoko ze 3 miesiące aż przyszedł jakiś lokalny Czesio, zaczepił i stwierdził że "Pani nie ma prawa tu parkować bo to tylko dla mieszkańców i powinno być pozwolenie od administracji, umieszczone za szybą w widocznym miejscu i proszę tu nie parkować".
Nikt niczego takiego nie posiada, no ale czemu nie. Telefon do adminów, analiza regulaminu, najemca lokalu ma pełne prawo korzystać z pilota właściciela, pani admin stwierdza: przyjedźta pojutrze dostanieta kwitek, z pieczątką i podpisem, a co!
W dniu oczekiwania na kwitek Czesio znowu warował na parkingu i jak tylko dziewczyna zaparkowała to dalej z gębą. No trudno.
Dzisiaj parkowała już z kwitkiem dumnie przypiętym za szybą z błogim przeświadczeniem że sprawa została definitywnie załatwiona. Oczywiście się myliła. A tak się składa że z pracy wracaliśmy razem więc Czesio zastawiając jej demonstracyjnie samochód trafił i na mnie.
Po zobaczeniu zgody na parkowanie od administracji stwierdził że nie mamy nadal prawa tu parkować, bo kwitek administracja wystawiła nielegalnie, parking jest tylko dla mieszkańców a mieszkaniec to ktoś kto śpi w mieszkaniu a nie tylko pracuje, dodatkowo może parkować tylko samochód który w dowodzie rejestracyjnym ma wpisanego właściciela mieszkającego na ulicy Y, on tu mieszka 30 lat, jesteśmy chamami, zajmujemy miejsca uczciwym Czesiom, przez nas jego żona nie może zaparkować przed klatką, słoma wystaje nam z butów i ogólnie 15 minut przeklinania i pogróżek aż przyszła równie elokwentna żona i po kolejnej dawce uświadamiania nas że nie jesteśmy mieszkańcami i nie mamy prawa parkować na jej parkingu kazała Czesiowi łaskawie nas wypuścić.
Dobre 20 minut z życiorysu a sprawy pewnie będzie ciąg dalszy. Doczekać się nie mogę...
Taki spór się ciągnie już chyba z tydzień to stwierdziłem że ponarzekam.
U dziewczyny w pracy zmienili biuro, przenieśli z ulicy X na ulicę Y z wewnętrznym osiedlowym parkingiem. Wszystko było spoko ze 3 miesiące aż przyszedł jakiś lokalny Czesio, zaczepił i stwierdził że "Pani nie ma prawa tu parkować bo to tylko dla mieszkańców i powinno być pozwolenie od administracji, umieszczone za szybą w widocznym miejscu i proszę tu nie parkować".
Nikt niczego takiego nie posiada, no ale czemu nie. Telefon do adminów, analiza regulaminu, najemca lokalu ma pełne prawo korzystać z pilota właściciela, pani admin stwierdza: przyjedźta pojutrze dostanieta kwitek, z pieczątką i podpisem, a co!
W dniu oczekiwania na kwitek Czesio znowu warował na parkingu i jak tylko dziewczyna zaparkowała to dalej z gębą. No trudno.
Dzisiaj parkowała już z kwitkiem dumnie przypiętym za szybą z błogim przeświadczeniem że sprawa została definitywnie załatwiona. Oczywiście się myliła. A tak się składa że z pracy wracaliśmy razem więc Czesio zastawiając jej demonstracyjnie samochód trafił i na mnie.
Po zobaczeniu zgody na parkowanie od administracji stwierdził że nie mamy nadal prawa tu parkować, bo kwitek administracja wystawiła nielegalnie, parking jest tylko dla mieszkańców a mieszkaniec to ktoś kto śpi w mieszkaniu a nie tylko pracuje, dodatkowo może parkować tylko samochód który w dowodzie rejestracyjnym ma wpisanego właściciela mieszkającego na ulicy Y, on tu mieszka 30 lat, jesteśmy chamami, zajmujemy miejsca uczciwym Czesiom, przez nas jego żona nie może zaparkować przed klatką, słoma wystaje nam z butów i ogólnie 15 minut przeklinania i pogróżek aż przyszła równie elokwentna żona i po kolejnej dawce uświadamiania nas że nie jesteśmy mieszkańcami i nie mamy prawa parkować na jej parkingu kazała Czesiowi łaskawie nas wypuścić.
Dobre 20 minut z życiorysu a sprawy pewnie będzie ciąg dalszy. Doczekać się nie mogę...