Dziś troszeczkę o samolotach, wspomnimy też o pewnej aktorce, a gwiazdą wydania zostanie pewien skromny cukiernik z Krakowa. Zapraszam do czytania.
Pasażerowie musieli pchać własny samolot
- Nigdy nie zapomnę przygody jak leciałam Boingiem do New York i nagle nad morzem złapaliśmy gumę i zaczęło rzucać na boki. Ale pilot sam wymienił gumę i polecieliśmy dalej. Nie zapomnę tej przygody.
- Ja miałem podobną historię i o mało na drogowskaz żeśmy nie wpadli, kapitan i stewardesy by całe zlane potem.
- Dobrze ze potem a nie przedtem.
- To jeszcze nic. Jak ja leciałem Ejrbasem do Buenos Aires to koleiny były takie, że parę razy prawie nas wciągnęło do rowu. A o wyprzedzeniu kogokolwiek to już w ogóle nie było mowy. Dobrze, że pilot był doświadczony, bo kto wie, jak to by się skończyło.
- To jeszcze nic, posłuchaj mojej historii. Jak lecieliśmy topolewem do New Jersey, to nam najpierw zając zabiegł drogę, potem sarna wyskoczyła, a na końcu dzik jakiś. Pilot ledwie wyhamował.
- Też mi wrażenia! Jak leciałem do Klewek to się zaczep od przyczepy urwał przy B-52. Nie wiem jak to zrobiłem, ale doprowadziłem przyczepę do najbliższego lotniska i szczęśliwie wylądowaliśmy w burakach. Do dzisiaj piję, bo ze stresu nie mogę się strząść.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą