Szukaj Pokaż menu

Zatrzymane w kadrze CCCLXV - Napisała: Morderstwo

62 069  
404   53  
W dzisiejszym odcinku opowiemy wam o pewnym członku mafii, który miał udaną karierę jako policjant, zajrzymy na chwilę do wioski Passchendaele oraz dowiemy się, jaką barierę złamał Jim Hines...

Mieszkańców różnych krajów wymieniają rzeczy, które są wręcz przerażające dla osób, które nie są tubylcami

51 025  
180   68  
Tym razem postanowiono zapytać internautów o rzeczy, które w ich krajach są zupełnie normalne, ale wzbudzają przerażenie wśród przyjezdnych.

Jak cycki poznałem – historia w czterech aktach. Akt I

114 852  
633   65  
Zanim Wam opowiem pewien interesujący epizod w moim życiu, to od razu – zbereźnicy! – uprzedzam, wtedy były tylko aparaty na kliszę, więc nie mam zdjęć. Nawet jakbym miał opcję robić zdjęcia, tobym nie pokazał, bo honor swój mam, a branża, w której dorabiałem, słynęła z tego, że wszystko pozostaje tajemnicą.

Cała historia posiada cztery akty: akty, w których ja nauczyłem się pewnych prawd o życiu, o cyckach i o (i c*pkach) oraz o kobietach... Nie chcę jednakowoż rzucać samej esencji bez podstawy doświadczenia i wiedzy.

Zanim jednak cycki zobaczyłem, musiałem być ich „godzien”!

W roku dziewięćdziesiątym szóstym zadecydowałem, że doraźne prace związane z komputerami czy ulotkami nie dają nic konkretnego i w wakacje postanowiłem znaleźć coś sensownego w wymiarze full time. I jeszcze mi się wypłata zamarzyła, o!

W gazetach poszukałem ofert, ale nie było tego wiele. Takie czasy. Jedno ogłoszenie dotyczyło pracy związanej z pomocą w sklepie „żelaznym” (protoplasta Castoramy) i tam też się zgłosiłem. Po krótkiej rozmowie posadę otrzymałem: moje zadania polegały na byciu ekspertem na poziomie eksperckim w dziale Clean/Delivery/Keeper, czyli na stare „przynieś-wynieś-pozamiataj”. Nic skomplikowanego. Zapytacie, skąd do jasnej, ciasnej „cycki” w tym sklepie”? O tak... przy okazji.

Sklep znajdował się w starym urzędzie, w przyziemiu. Ciul wie, kto to tak nazwał, ale nie była to piwnica ani też parter – do przyziemia prowadziły trzy długie schodki i cała powierzchnia – ogromna – była podzielona na kilka „biznesów”. Znajdował się tam sklep „żelazny”, sklep z walizkami i butami (galanteria), sklep z bielizną (w tym raczkującą – erotyczną), sklep z komputerami (moje klimaty), duży sklep papierniczy (ten ewoluował do ogromnej, ogólnopolskiej sieci) oraz sklep z elektrotechniką. Sklep Żelazny miał w ofercie narzędzia, elektronarzędzia, śrubki, wkręty i szmelc-mydło i powidło. Towar był upchany gdzie i jak się da, ale to akurat był też znak tamtych czasów. I tam pracowałem.

Awans stopniowany, a jak!


Przez czerwiec wykonywałem swoje obowiązki, będąc jednocześnie ekspertem od powierzchni płaskich, inwentaryzatorem, magazynierem i pracownikiem od dostaw. I tak się mi to życie od otwarcia do zamknięcia sklepu toczyło. Jak w każdej karierze, musiał nastąpić przełom. Ten dzień nastał na początku lipca.

Przyszedł do mnie szef i oznajmił:
– Stefan, jest sprawa – kiwnął porozumiewawczo głową kilka razy, zachęcając mnie, abym poszedł za nim. Poszedłem. Stanęliśmy w strefie dostaw. – Zaraz przyjdzie taka parka kupić żółwia, weź ich spław, bo ja mam dosyć. Wymyśl coś: że jest uszkodzony, zarezerwowany, idzie do zwrotu... Cokolwiek!

Żółw był wielką, plastikową zabawką znanej, markowej, firmy produkującej zabawki (działa do teraz). Wielkie toto, z przykrywką. I drogie w trzy diabły. Ja już wiedziałem, o co chodzi.
Parka ta (typowa Karyna i jeszcze bardziej typowy Seba) przychodziła do nas od ponad dwóch tygodni w sprawie dosłownie wszystkiego: zajmowali ogromną ilość czasu pani Kasi (kierowniczce) i szefowi i nic nie kupili. Tylko „paczali”.

Wróciłem na sklep i już miałem chytry plan. Wziąłem kartonową cenówkę z Żółwia, z ceną 80 pln, i poszedłem do pani Kasi, aby swoim ładnym pismem napisała 150 pln. Zrobiła to, choć była zdziwiona. Zamieściłem cenówkę na Żółwiu i czekałem.
Przyszli zaraz po godzinie siedemnastej i zaatakowali panią Kasię. Ta się zmyła (niby do telefonu – ale chyba też szef z nią rozmawiał) i zostałem ja. Sam. Teraz zostałem liderem sprzedaży!

Państwo Karynowscy wystartowali z tekstem, że oni chcą tego żółwia, tylko cena jakby inna. Co więcej, byli święcie przekonani, że cena z całą pewnością wczoraj była niższa!
Czy może urodzić się lepszy talent, niż ten ukrywany wiele lat?
– Tamten żółw, co go państwo oglądali to był pęknięty! – zaczynam tłumaczenia.
– W sensie, że uszkodzony!? – dziwi się Karynka.
– Jak najbardziej, stąd taka cena. Dzieciaki tutaj przychodzą, siadają, skaczą kilkadziesiąt razy dziennie i w końcu nie wytrzymał!
– No, to coś słaba marka, jak to ma być dla bachorów, a pękło, no nie? – odezwał się Sebuś.
Byłem przygotowany.
– Rozumie pan, to jest mocna zabawka! – Kładę żółwia na ziemię, zdejmuję pokrywkę i wchodzę do środka. Delikatnie skaczę kilkukrotnie, uważając, aby nie wpakować buta w ściankę, tylko trzymać się centrum. – Tylko jak się go przewraca kilkanaście razy dziennie, to każdy, nawet najlepszy sprzęt, może nie wytrzymać!
Dosadnie mówiąc, ten „sprzęt” faktycznie mógł wiele wytrzymać. Renoma marki nie wzięła się z reklam, tylko z jej możliwości przetrwalnikowych dzieci.
Karyna patrzy na mnie podejrzliwie, Sebuś nawet pod wrażeniem prezentacji. Myślę – odpuszczą, bo cena zaporowa. Wtedy Karynka rusza z tematem, którego oczekiwałem: czyli ją to interesuje, ale ona tego nie kupi.
– No, fajnie, fajnie, co nie? Wiadomo, tylko w sumie to po co nam żółw z przykrywką?
Eeeeee. Yyyyy.
– Bo to jest piaskownica? – oświecam ją.
– Oooo, piaskownica?! – Karynka opuszcza szczękę.
– Jak najbardziej. To jest piaskownica, dlatego ma przykrywkę, żeby deszcz i inne brudy nie napadały.
– Ooooooo! – Karynka zaczyna trybić.
(specjalnie nie napisałem, co miałem NIE sprzedać, hi hi).
– No w sumie to nam piaskownica tak sobie potrzebna, bo jak się córce znudzi...
– Wtedy może pani wrzucić ziemię i wykorzystać jako wielką, ozdobną doniczkę! – Zaimprowizowałem. Tego akurat w planie nie miałem, ale mieli sobie iść, a tutaj taki klops...
– Doniczkę? Hmm, no nie wiem. Ja tak nie bardzo w kwiatki...
Wtedy odzywa się Seba.
– To jak ty, Karynka, nie będziesz mieć kwiatków, a dziecko piaskownicy, to mi się przyda na budowę. Bieremy!
I kupili. Normalnie mnie zatkało, ale poszli (musiałem ściągnąć z zaplecza panią Katarzynę, aby toto wpakowała w komputer i paragon dała), ale... kupili. W cenie niemal dwa razy większej!


(teraz wam powiem, że gdybym był jakimś influencerem czy tam kimś sprzedającym szajs, to byłaby dobra kryptoreklama tej marki, ale za wujka jej nie podam :P)


Jak już państwo Karyńscy poszli, to pojawił się szef i – podobnie jak Karyna, dowiedziawszy się o funkcji żółwia – miał opad szczęki. Sprzedałem przedmiot, który był tak drogi, że ponoć leżał od marca tegoż roku i zaczynał przypominać potykacz, a nie towar handlowy. Tak poczyniłem krok do oglądania dużej ilości cycków.

Cdn. Będzie dużo. Dużo cycków :)
633
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Mieszkańców różnych krajów wymieniają rzeczy, które są wręcz przerażające dla osób, które nie są tubylcami
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 najdziwniejszych rzeczy, jakie barmani usłyszeli w pracy
Przejdź do artykułu Dziwne rzeczy, które ludzie mówią pod wpływem narkozy
Przejdź do artykułu Idioci są wśród nas IV
Przejdź do artykułu W gorzkim liście nauczycielka opisuje realia pracy w szkole
Przejdź do artykułu Ludzie, którzy mieli niesamowitego farta
Przejdź do artykułu MŻJDD.. kochany pies sąsiadki i skuteczni policjanci!
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu Ludzie potrafią być niezłymi dupkami - Zanieczyścili strumień, aby urządzić bociankowe
Przejdź do artykułu "Raz w pracy miałem klienta..." - najdziwniejsze przypadki naszych czytelników

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą