Dziś powrót na autopilocie, wnioski z imprezy klasowej, osiemnastka kumpla oraz odpowiedź na to, że pójście w stronę światła nie zawsze jest najlepszym pomysłem.PODWÓZKAByło to dawnymi czasy, kiedy byliśmy jeszcze młodzi. Każdy z nas po około 19-20 lat, studenci (głównie zaoczni), pracujący za psie pieniądze, ale mimo wszystko imprezujemy, że aż miło! Konkretnie co drugi dzień i leje się morze alkoholu (sam nie wiem jak tak mogłem, bo dzisiaj po dwóch piwkach jestem ciepły i gotowy do spanka).
Gwoli wyjaśnienia mieszkałem wtedy z rodzicami, niczego nawet nie podejrzewającymi (chyba myśleli, że cale dnie na uczelni i w pracy spędzam), na wsi oddalonej o jakieś 7 kilometrów od miasta, gdzie działa się większość akcji, co stanowiło dla mnie przeszkodę. Podczas gdy cała pijana wiara zasypiała ululana, ja prawie zawsze wpadałem na pomysł wracania na piechotkę do domu (ostatni autobus o 22). Problem w tym, że droga była niezmiernie nudna - 3 kilometry prostej, dwa zakręty, 4 kilometry prostej - i totalnie monotonna - domy i latarnie, chodnik i tyle. Na szczęście nogi moje jak ten wierny koń niosły mnie tam, gdzie należy, a ja w międzyczasie potrafiłem zasnąć w ruchu i budzić się tylko po to, żeby wziąć ww. zakręty.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą